***

" ... I bardzo lubie sluchac noca gwiazd. To tak jak piecset milionow dzwoneczkow... "

sobota, 25 czerwca 2011

zoska zdominowala mi bloga :)



cos mi sie wydaje... bowiem znow bedzie zosiowo :)


kladac sie spac wspominamy dzisiejszy dzien i atrakcje z festynu sportow ekstremalnych (czyli cos stworzonego chyba dla zoski wlasnie!) przy okazji mowi, ze trampolina tez fajna i ku memu zaskoczeniu:


- mamo, "pampolina" to cztery wiesz? tak dzielimy, wiedzialas? 'pam-po-li-na'  !!! :)
- a jak podzielimy zosie? - pytam z usmiechem wychodzac z zalozenia, ze moje madre dziecko sobie z tym bez problemu poradzi.
- tez na cztery!
- na cztery? dlaczego na cztery?
- nooo...  zobacz mamo: glowka, raczki, brzusio i nozki! wyszlo cztery prawda? :)


prawda zosiu... mama troszke niedomyslna, a moze i malo precycyjna w swoich pytaniach :)

czwartek, 23 czerwca 2011

zosiowych madrosci ciag dalszy...



przeczytalam zosi ksiazeczke o zwierzatkach, po czytaniu chce utrwalic nazwy zwierzat i ptakow, bo bylo ich naprawde duzo. zosia wymienia po kolei - co zapamietala - konik, krowa, pies, kot, wrona...


- zosiu, a kto mowil "ku-ku-ry-kuuu"... ?
- hmmm.... nie pamietam.
- pomysl, na pewno wiesz -zachecam.
- mysle... 
- (podpowiadam) kooooo....
- koooo... kokurka mamo???
- nie.... :)
- juz wiem!!! koziol!!!! :) :) :)


poniedziałek, 20 czerwca 2011

dzieciece postrzeganie piekna



kiedys zosia wrocila z przedszkola ze slowami "mamo, nie lubie ani, bo ona jest brzydka!"
zrobilo mi sie smutno. raz, ze zal bylo ani, dwa, ze wstyd, ze moje dziecko w ogole moglo cos takiego powiedziec /a kto wie, moze i tej dziewczynce nawet?/, trzy - ze musialam natychmiast interweniowac.
wzielam wiec zosie na kolana i staralam sie jakos wytlumaczyc, ze kazdy jest ladny na swoj sposob, ze nie ma brzydkich dziewczynek, ze byloby nudno i nieciekawie, gdyby kazdy wygladal tak samo... 
mialam jednoczesnie nadzieje, ze cos z tych moich "nauk" zosi w glowce pozostanie, i nigdy ani, czy tez innego dziecka nie urazi swoimi slowami...


tym wieksze bylo moje zdziwienie, gdy dzis zosia wrocila z przedszkola i w progu mnie zapytala:


- mamo, czy ja jestem cala brzydka?
- ???
- no powiedz, cala jestem brzydka?


znow zrobilo mi sie smutno. z tym, ze teraz role sie nieco odwrocily...


- nie, zosiu, cala jestes ladna. a nawet piekna - odparlam po chwili w jesczez wiekszym smutku, bo ujrzalam jak w zosiowych wielkich oczach zbieraja sie lzy...


- widzisz babko! wcale nie jestem brzydka! - rzucila zosia w stone mojej tesciowej, a ja zdebialam...


tak tak. babcia powiedziala zosi, ze jest brzydka. mama uczy, ze nie ma brzydkich dzieci, ze tak nie wolno nikomu mowic, a babcia mowi wnuczce, ze jest brzydka... :(
na dodatek probuje sie usprawiedliwiac: "ona powiedziala, ze ja jestem brzydka, ze dziadek tez,  to ja powiedzialam zosi, ze jest brzydka..."


zastanawiam sie kto tu jest dzieckiem?
i chyba zaczynam rozumiec myslenie zosi, dlaczego mowi, ze jedna babcia jest dobra, a druga nie. dlaczego pyta kiedy jedziemy do "dobrej babci", a na wiadomosc, ze mamy odwiedzic ta "zla" zaczyna wrzeszczec i wpada w zlosc... dlaczego na jedna babcie czeka w oknie, a gdy druga pojawia sie w drzwiach zos krzyczy: "idz sobie, nie zapraszalam ciebie!" :(


smutne.
tym smutniejsze, ze "zla babcia" na pewno mysli, ze to ja zosie nastawiam przeciwko niej...  :(


tak czy inaczej - brzydka moja zosia nie jest, szczegolnie jak sie zaczela stroic - korale, spineczki, bransoletki, klipsy, pierscionki... im wiecej tym lepiej, im bardziej blyszczy tym cenniejsze... :)


a dzis zapytala: "kiedy mi mamo kupisz no ten... to cos, zeby... palce pomalowac? i pomadke. bo patrycja ma pomadke. ja tez chce miec." :)


wtedy to juz w ogole bedzie piekna. cala calusienka :)

zakochana


- mamo... wiesz, ja sie zakochalam w babci stasi... :)
- tak? to mile. a w babci marysi tez?
- nie, babci marychy nie lubie.
- zosiu, nie mozna tak mowic. na pewno lubisz, moze choc troszeczke?
- noooo, moze tez sie zakochalam, ale tylko troche...

***
czytamy wieczorem juz w lozku, klade sie na chwile obok zosi, bo jak co wieczor prosi, by choc chwilke pospac razem z nia...
- mamo, kocham cie...
- ja tez cie kocham zosiu, bardzo.
- mamo... ale ja czasem jestem niegrzeczna... kochasz mnie i tak?
- kocham... :)

:)

fakt, jest. potrafi doprowadzic mnie do szalu, pozbawic resztki cierpliwosci. potrafi.
ale jak wyznaje milosc jest najukochanszym dzieckiem na swiecie, moja mala, cudowna dziewczynka...

sobota, 18 czerwca 2011

cyrk :)

jak bylam mala uwielbialam cyrk... pamietam te emocje, ktore towarzyszyly mi zawsze - na widok jadacych (niekonczacych sie) wagonow, wielkiego namiotu, kolejkach do cyrkowych kas... cyrk byl zawsze wielkim wydarzeniem i taki na zawsze pozostaje w mych wspomnieniach.

zosia od kilku dni chodzila podekscytowana i mowila tylko o jednym - o cyrku. dlaczego? z przedszkola przyniosla "bilet". ulotka informacyjna stala sie dla niej przepustka do tego fantastycznego swiata cyrku.
nie moglam wiec jej odmowic przyjemnosci, tym bardziej, ze sama bylam ciekawa co sie zmienilo przez... te 20 lat (o matko, czy ja naprawde tak dawno bylam w cyrku?).

zmienilo sie. bardzo. fakt, swiat sie zmienil. namiot wciaz taki wielki, nawet kolejka do kasy byla spora, ale sam pokaz juz nie zrobil na mnie wrazenia, prawie zadnego. no, moze jestem niesprawiedliwa - zawsze podziwialam akrobacje,wiec akrobacje byly ok. reszta jakas nijaka. zastanawiam sie czy to tylko TEN cyrk takie wywarl na mnie wrazenie? czy swiat tak sie zmienil, ze nawet mnie nie zachwyca juz cos co niegdys bylo prawdziwym rarytasem?

poza tym serce mi jeszcze sciska na wspomnienie malego tygryska, z ktorym panowie robili kazdemu (!!!) dziecku zdjecie, proponujac potem oczywiscie fotografie na pamiatke, za 25zl... biedny kociak... ale coz, biznes musi sie krecic :(

a zosia?
skakala z radosci i spiewala stojac do kasy, wchodzila do namiotu  z usmiechem od ucha do ucha... zrobila wielkie oczy gdy zaczely sie pokazy akrobacji... a po 15 minutach zapytala mnie z dziecieca szczeroscia "mamo, a kiedy bedzie ten cyrk?" :) a na moje "to wlasnie jest cyrk zosiu" juz z mniejszym entuzjazmem odparla "aha".

ale nie bede pisac, ze cyrk jej nie zainteresowal, bo owszem...
co chwila pojawiali sie nowi artysci na arenie i co chwila slyszalam zosiowe:
-"mamo, a jak ta pani ma na imie?"
- "mamo, a nazwisko jakie ma?"
- "mamo, a ten pan jak sie nazywa?"
- "mamo, a jakie ten pan ma nazwisko?

muzyka cyrkowa tez jej chyba sie podobala, bo co chwila sobie "tanczyla" i z wielkim zachwytem bila brawo - chyba wlasnie klaskanie z publicznoscia bylo dla niej fajna zabawa...

wiec chyba jestem niesprawiedliwa. cyrk nie jest taki zly. to ja sie po prostu postarzalam...

czwartek, 16 czerwca 2011

kilka dni temu i wczoraj :)

probuje usypiac emilke, kiedy z tego spokoju i zamyslenia wyrywa mnie telefon:
- jola co chcesz?
- ???? co chce?
- no tak, co ci kupic?
- hmmm... (dzwoni tesciowa, wiec pierwsze o czym mysle, to ze moze do nas  idzie /dziwne, ze bez uprzedzenia/ i ze chce mi zrobic zakupy /jeszcze dziwniejsze.)
- no co ci kupic? masz imieniny to co chcesz?

:) aha, mam imieniny! w zasadzie mialam juz, wczoraj. zupelnie zapomnialam, ze bede je miec. naprawde!

tak czy inaczej, dzien byl mily, inny pozytywnie.
rano w biegu z emilka i zosia do przedszkola, ostatni dzien oplat za przedszkole, a ja sierota zapomnialam pieniedzy. przedszkole blisko, ale nie wzielam wozka, wiec z emilka na rekach tam-tu-tam i znow tu. po drodze zaliczylysmy obowiazkowo hustawke przed blokiem, dwa razy nawet.
w miedzyczasie wetknelam w mala raczke rocznej emilki, rownie maly bukiecik ogrodowych gozdzikow, ktory to zaniosla znajomej pani z pobliskiego kiosku, bo pani tez jola :) miala byc niespodzianka, i mialo byc milo. bylo :) choc emi zaniesc zaniosla, w okienko wlozyla ten bukiecik, ale oddac juz niekoniecznie chciala. ostatecznie jednak kwiatki trafily do pani joli, troszke polamane, no ale takie wlasnie jak od malych dzieci powinny byc :) poza tym pani jola na pewno to doskonale rozumie, bo ma pol roku starsze... trojaczki :)
sama nie wiem jak to sie stalo, ze choc wszytsko bylo o krok -bo i przedszkole, hustawka i kiosk - te wedrowki zajely nam prawie 2 godziny! wracam wiec zmeczona (bo przypomne, ze emilka ciagle na rekach  -mialo byc na chwile!) i uswiadamiam sobie ze ja przeciez sniadania dzis nie jadlam, jescze...
wchodze, sadzam emi na podlodze i slysze pukanie... :) sasiadka magda :) a przed nia... talerzyk z placuszkami i chlodnik :) aaaaaaa!!!!! :) poczulam sie jakbym dostala sniadanie do lozka :) taki prezent jest duzo lepszy od kwiatow, zapewniam! :)

potem jeszcze dostalam kolejna niespodzianke /pan listonosz posredniczyl/ - tajemnicza plyte, ktora okazala sie plyta z rosyjskimi teledyskami... :) podpasowaly nie tylko mi, ale i moim dziewczynkom - emilce nawet do usypiania, zosi do tanczenia oczywiscie :)

rodzinnie wybralismy sie na pizze, a wracajac spotkalismy kolege zosi z przedszkola, z ktorym zosia sie tak wysmienicie bawila, ze... zsikala sie w majtki :)
jak to pozniej sama stwierdzila "alez bylo mamo fajnie i wesolo, az z tej radosci i smiechu nasikalam!" :)
emilka nie byla gorsza- wrocila co prawda nie zasikana, ale usmarowana czekolada (??? skad?), oblana sokiem, w czarnych spodniach i o takowych dloniach, bo nie wiedziec czemu postanowila raczkowac po chodniku, zamiast isc za raczke, badz jechac w wozku...

tak czy inaczej dzien uwazam za udany. mimo, ze moj czas na zastanowienie minal, a ja zapomnialam nawet dac znac tesciowej "co chce" ... niedobra ze mnie synowa, chyba.

wtorek, 14 czerwca 2011

zmartwien ciag dalszy

jak ja bym chciala napisac post pelen radosci i szczescia bijacego wprost ze srodka serca... ale jak?
zosia po kolejnej wizycie u laryngologa, badania sluchu nie wyszly dobrze. ma skierowanie na zabiegi /bo ma plyn w uszach i chyba przez to uszkodzona trabke czy cos - dokladnie nawet nie wiem, tak to jest jak tatus idzie z dzieckiem do lekarza :( /
mimo wszystko staram sie wierzyc, ze po tych zabiegach uslyszymy, ze jest poprawa, ze to tylko nastepstwo przebytych chorob, a nie cos powazniejszego.
poki co jak to w zyciu /a raczej w naszej polskiej rzeczywistosci/ staramy sie zalatwic wczesniejszy termin zabiegow, a nie ten proponowany - za miesiac :(


moja biedna, mala dziewczynka...



niedziela, 12 czerwca 2011

przyjecie w kuchni

nasza zosia to niejadek. szczegolny niejadek miesa i wsyztskiego co z miesem sie kojarzy...
chcac ja jakos zachecic do zjedzenia normalnej kanapki /a nie bulki/chleba z maslem/ postanowilam urzadzic "przyjecie"... postawilam na stole wazon z kwiatami, ustawilam kolorowe talerzyki, kubeczki... na talerzach oczywiscie wedlina, ser, warzywa... i bawimy sie w to przyjecie, chce dac zosi ta przyjemnosc - robienie samodzielnie kanapki - jakiej chce, z czym chce...


w pewnym momencie zoska mowi:
- mamo,,, fajne to przyjecie. ale wiesz co, pobawimy sie tak, ze ty bedziesz PANI PRZYJECIOWA, a ja bede dziecko, dobra?
- dobra :)
-no to pani przyjeciowa daj mi wody co?


:)


p.s. kanapke z wedlina zjadla, uff... :)

piątek, 10 czerwca 2011

to juz rok


smutno mi, nijako... zamiast sie cieszyc, swietowac - chce mi sie plakac... sama nie wiem dlaczego? czy na wspomnienie tego koszmaru sprzed roku? czy przez mysli o tej mojej cholernej operacji?

i ciagle mam poczucie, ze emilka jest ta gorsza coreczka, ta poszkodowana, ktorej nawet organizowac urodzin mi sie nie chce...

nie chce tu smucic, wiec koncze na dzis pisanie...
pokaze oczywiscie moja mala-duza dziewczyneczke i wroce jutro - mam nadzieje z lepszym nastrojem...








czwartek, 9 czerwca 2011

wspomnienia

w ostatni weekend bylismy z dziewczynkami u mojej mamy. zawsze to jakies oderwanie sie od codziennosci, zlapanie puszczanskiego oddechu (och jakie tam inne powietrze!) i powrot do wspomnien...
wystarczylo 10 minut, by znalezc w piwnicy skarby mego dziecinstwa - ulubione ksiazeczki :) ksiazeczki, ktore teraz z przyjemnoscia poczytam mojej zosce - bo emilka poki co woli jednak gniesc, rwac - a zosia jak tylko widzi jakas ksiazke w moich dloniach juz siedzi obok :)

oczywiscie przyciagnelam tego cala torbe, a tu tylko mala kropelka w morzu... 
moj hit to ksiazeczka o szaraczku, pamietam, ze ja uwielbialam.
zdziwilo mnie tez, ze tyle mam ksiazeczek rosyjskich i angielskich... o ile rosyjskie pewnie rodzice mi czytali (a potem i sama przeciez), o tyle nie mam pojecia skad sie wziely te angielskie? :)

no i jeszcze maly urywek rymow dzieciecych:

'Kolysanka lalek'

U naszego synka
nieba okruszynka,
u naszej córeczki
z gwiazdek pacioreczki,
turkusowe krążki,
nizane na wstążki,
serce rubinowe
obojgu pod glowę.






piątek, 3 czerwca 2011

boje sie...

ciagle jestem w szoku... tydzien temu, oczywiscie nie spodziewajac sie w ogole, uslyszalam od lekarza "to guz, duzy 9cm, do interwencji chirurgicznej..." caly zeszly weekend zastanawialam sie co robic - bo lekarz zasugerowal, ze moge juz we wtorek klasc sie do szpitala, w czwartek operacja...
po wielu rozterkach, jednak odlozylismy ja na lipiec. glownie ze wzgledu na emilke - karmie jeszcze piersia, wiec trudne to i dla mnie i dla niej tak w dwa dni zabrac i cyca i mame. mam nadzieje, ze jakos uda sie mniej bolesnie skonczyc to karmienie...
do dzis jescze wydaje mi sie, ze to wsyztsko to jakis zly sen, ze jakis zart, ze nie dotyczy mnie...
niestety, jak najbardziej dotyczy mnie i moich bliskich,,, probujemy wiec wszystsko w miare sensownie zorganizowac, glownie opieke dla dziewczynek na czas pobytu w szpitalu - dla mnie to AZ 10 dni - a takze pomoc pozniej, bo jak zostalam poinformowana wracac do siebie bede kilka tygodni i nie ma szans, bym normalnie zajmowala sie domem i dziecmi...

nie ukrywam, ze sie boje. nawet bardzo...
to takie trudne nosic w sobie ten strach, odganiac lzy, a jednoczesnie usmiechac sie do dzieci, udawac, ze wszytsko jest ok...